Eric Schmitt-Matzen (60 l.) z Knoxville jest stworzony do roli Świętego Mikołaja. Mężczyzna urodził się w Mikołajki, czyli 6 grudnia, a natura obdarzyła go długą, białą brodą i gęstymi wąsami. Dlatego, choć Eric jest inżynierem, od lat pracuje także jako Św. Mikołaj.
Jednak mało brakowało, a Eric podjąłby decyzję o
porzuceniu czerwonego kostiumu. Wszystko za sprawą jednego zlecenia,
które realizował jakiś czas temu.
- Tego dnia dopiero co wróciłem z pracy, gdy
rozdzwonił się telefon. To była moja dobra znajoma, pielęgniarka
pracująca w szpitalu. Powiedziała, że mają na oddziale umierającego
5-latka, który bardzo chciałby zobaczyć Świętego Mikołaja. Powiedziałem
jej, że przyjadę, tylko muszę się przebrać. Odpowiedziała, że nie ma na
to czasu, wystarczą moje mikołajowe szelki. Kazała mi przyjeżdżać
natychmiast - wspomina 60-letni Eric.
W ciągu 15 minut Eric pojawił się w szpitalu. Na
korytarzu spotkał mamę chłopca, która wręczyła mu zabawkę - postać z
ulubionego serialu telewizyjnego 5-latka. Byli z nią także bliscy krewni
dziecka.
- Powiedziałem im wszystkim, że jeśli jest to dla
nich zbyt trudne, niech nie wchodzą ze mną na salę. Jeśli oni by się
rozpłakali, ja zrobiłbym to samo i nie mógłbym wykonać swojej pracy.
Nikt nie wszedł ze mną do chłopca, obserwowali nas z korytarza - mówi
Eric.
Gdy Święty Mikołaj wszedł na salę, Eric leżał na
łóżku słaby, jakby zaraz miał usnąć. Eric usiadł na jego łóżku i
powiedział: - Słyszałem, że zamierzasz opuścić Boże Narodzenie? Nie mam
mowy, żeby do tego doszło! Przecież jesteś moim elfem numer jeden!
- Dałem mu prezent. Był tak słaby, że ledwo
poradził sobie z jego rozpakowaniem. Gdy zobaczył, co jest w środku, na
jego buzi pojawił się szeroki uśmiech. Potem wyczerpany opadł na
poduszki - opowiada mężczyzna.
- Potem powiedział: "Mówią, że niedługo umrę.
Mikołaju, co mam powiedzieć, gdy już dotrę tam, dokąd zmierzam?".
Odrzekłem: Wtedy powiesz im, że jesteś elfem numer jeden Świętego
Mikołaja i na pewno cię wpuszczą - wspomina Eric.
Chłopiec ostatkiem sił przytulił 60-latka. -
Objąłem go ramionami. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, umarł.
Pozwoliłem mu tak leżeć, przytulając go i głaszcząc. Gdy jego mama
zorientowała się, co się stało, wbiegła do sali krzycząc. Puściłem
chłopca i bez słowa wyszedłem ze szpitala. Płakałem całą drogę powrotną
ze szpitala - mówi mężczyzna.
To zdarzenie załamało Erica. 60-latek rozważał
nawet porzucenie czerwonego stroju na zawsze. - Byłem przekonany, że
więcej temu nie podołam. Jednak zmusiłem się do ostatniego występu. Gdy zobaczyłem te wszystkie
roześmiane twarze, zrozumiałem, że odgrywam ważną rolę i muszę
kontynuować przedstawienie. Dla dzieci i dla siebie - opowiada Eric
Znalezione w internecie.
Jakże smutna historia. Tak małe dziecko, niewinne dziecko a tyle cierpienia.
Dlaczego tak jest, że coraz częściej cierpią małe dzieci.
A to z powodu choroby albo zakatowane na śmierć przez osoby, które wydawać by się mogło, powinny je ochraniać a nie zabijać.
Przykre to i niesprawiedliwe ale czy sprawiedliwość w ogóle istnieje.
Bo ja coraz bardziej w to wątpię. Pozdrawiam.😢