Internet, jakże jest przydatny. Można w nim znaleźć wiele fajnych rzeczy, przydatnych w życiu.
Ale jednocześnie jest też bardzo niebezpieczny.
Znalazłam w internecie właśnie, bardzo wstrząsający tekst.
Przeczytajcie, naprawdę warto się nad nim głęboko zastanowić.
Rodzina Bogiem Silna
KU PRZESTRODZE RODZICOM MAŁYCH DZIECI KTÓRZY CHCĄ MIEĆ SPOKÓJ I DZIECIOM 3-9 LAT DAJĄ TELEFONY (smartphony)
10-letnia Zosia jest na odwyku. "Psychiatra powiedziała mi, że to dokładnie tak, jakby była alkoholiczką"
Zostawiając ją w szpitalu psychiatrycznym, czułam się jak najgorsza
matka świata. Ale nie miałam wyjścia. U nas jest trakcja kolejowa. Bałam
się, że ona coś sobie zrobi. Już wcześniej usiłowała wyskoczyć z okna -
mówi Agnieszka, której córka uzależniła się od Internetu.
*Przypominamy najchętniej czytane teksty minionego roku*
Napisała pani do mnie: "Chcę opowiedzieć o mojej 10-letniej córce,
uzależnionej od Internetu. Chcę ostrzec innych rodziców". Wstrząsające
zderzenie słów: uzależnienie i 10-latka.
Ja nie mam żadnych
wątpliwości, że moja córka jest uzależniona. Tak też powiedziała pani
ordynator ze szpitala psychiatrycznego, do którego Zosia trafiła.
10-latka w szpitalu psychiatrycznym?
Tak naprawdę dziewięciolatka! Zosia dopiero za chwilę skończy dziesięć lat. Urodziłasię 1 kwietnia. Jakie to było wspaniałe dziecko! Idealne.
Każdej matce można takiego życzyć. Byłam w szoku, że dzieci w ogóle mogą
takie być! Wiktoria, moja starsza córka, ciągle płakała, jak była
malutka. A Zosia wcale. Przesypiała całe noce! To był aniołek. W
przedszkolu była pupilkiem pani.
A z rówieśnikami lubiła się bawić?
Bardzo! Była bardzo towarzyska. Ciągle biegała z koleżankami po dworze.
Uwielbiała jeździć na rowerze. Jak każde normalne dziecko.
Czyli wczesne dzieciństwo przebiegało bez problemów?
Wszystko się układało dobrze. Zosia chętnie bawiła się ze starszą
siostrą. I uwielbiała, kiedy czytałam jej książeczki. Mamy całą kolekcję
Disneya. Jej ulubione bajki to był "Aladyn" i "101 dalmatyńczyków".
Zawsze jej czytałam przed snem. Zresztą ona spała ze mną do siódmego
roku życia! Przytulała się, powtarzała: "Kocham cię, mamusiu". Przestała
spać ze mną dopiero trzy lata temu, kiedy urodziłam synka.
Kiedy w życiu Zosi pojawił się Internet?
Był od zawsze! Żyjemy przecież w takich czasach, że na co dzień
posługujemy się smartfonem, laptopem. Puszczałam jej bajki z Internetu.
Potem sama sobie wyszukiwała filmiki. Nie widziałam w tym niczego złego.
Spędzała przed komputerem coraz więcej czasu, to prawda. Ale mówiąc
uczciwie, to było dla mnie wygodne rozwiązanie: ona była grzeczna i się
nie nudziła, a ja miałam wolne. "Takie są czasy, że każdy siedzi przed
komputerem" - myślałam.
Oglądanie bajek w Internecie nie brzmi groźnie.
Kiedy była w drugiej klasie podstawówki, zaczęła grać w gry. I oglądać
filmiki na YouTube. Z moim komputerem zamykała się w pokoju.
O jakich filmikach mówimy?
Youtuberzy pokazują w nich, jak sami grają w gry i rozmawiają o nich z
innymi użytkownikami. Zosia wciągała się w ten wirtualny świat coraz
bardziej.
Ile godzin dziennie spędzała w ten sposób?
Właściwie cały
czas po szkole. To była przecież mądra dziewczynka, a z nauką miała same
problemy. Bo w ogóle nie chciała się uczyć. Niczego. Do dziś kiepsko
czyta.
Mówiła pani, że wcześniej tak lubiła bajki Disneya. W szkole nic jej nie interesowało? Żadne czytanki? Lektury?
Kompletnie nic. Zaczęłam więc chować przed nią komputer. A ona
wymuszała: "Oddaj! Koleżanki mają dostęp do komputera!". Dochodziło do
pierwszych awantur. Zmieniła się bardzo. Ciągle by tylko siedziała w
pokoju z komputerem albo telefonem. Próbowałam ją wyganiać na dwór. "Idź
na rower", prosiłam. Ale nie chciała o tym słyszeć. Kiedy przychodziły
po nią koleżanki, nawet do nich nie wychodziła. Kazała mówić, że nigdzie
nie pójdzie. Wolała siedzieć w tym swoim świecie. Lato ubiegłego roku:
ciepło, dzieci się bawią, jeżdżą na rowerach, a ona - w pokoju.
To znaczy - w Internecie.
W Internecie.
Czy w pani rodzinie są inne osoby uzależnione?
Dziadek Zosi jest alkoholikiem.
Zapytałam o to, żeby się dowiedzieć, czy pani wiedziała, jakie
zachowania są typowe dla osób uzależnionych? Jakie pojawiają się
mechanizmy?
Moja mama też piła. Napatrzyłam się na to wszystko.
Na picie po kryjomu, wściekłość, kiedy ktoś zwraca uwagę albo próbuje
namówić do leczenia. Wszystko to znam.
Widziała pani podobne zachowania u córki?
Identyczne. Kiedy próbowałam odciąć ją od Internetu, wpadała w prawdziwą histerię. Zresztą do dziś to się zdarza.
Jak to wygląda?
Kiedy zabierałam telefon czy komputer, stawała się strasznie nerwowa, trzaskała drzwiami, wyzywała mnie strasznie.
Co mówiła?
"Nie chcę mieć takiej rodziny", "Nie chcę już tu mieszkać", "Ty dziwko".
Te ostatnie słowa to do pani, tak?
Tak. I było tylko gorzej. Później usiłowała wyskakiwać przez okno. A my
mieszkamy na drugim piętrze! Wyciągnęłam klamki z okien i od drzwi
balkonowych. Byłam przerażona. To już nie było to samo dziecko. Biła
siostrę. Mnie też. Pięściami nas okładała, kopała, gryzła.
I to wszystko, żeby wymusić dostęp do Internetu?
Tak.
Co pani z tym zrobiła?
Zabrałam Zosię do psychologa. Na pierwszych wizytach było bardzo
ciężko, bo Zosia się obraziła i nic nie chciała mówić. Potem trochę się
otworzyła. Pani psycholog potwierdziła moje przypuszczenia. Powiedziała,
że wszystkie problemy spowodowało uzależnienie od Internetu. Słysząc
to, Zosia obiecywała, że się zmieni. Przekonywała, że się poprawi,
będzie grzeczna, będzie się uczyć. Ale to była nieprawda. A najgorsze
dopiero miało się wydarzyć.
Psycholog zabroniła Zosi korzystać z Internetu?
Właśnie nie. Powiedziała, żebym nie odcinała jej od tego gwałtownie,
tylko dawkowała dostęp: godzina, najwyżej półtorej godziny dziennie.
Więc na tyle jej pozwalałam.
Półtorej godziny Internetu dziennie - to sporo.
Ale jej nie wystarczało. Takie rozwiązanie nie zdało egzaminu. Zosia
się tylko strasznie nakręcała. A tamtego dnia. To było coś okropnego.
Pamiętam doskonale: 4grudnia ubiegłego roku. Rano. Byłam z nią w kuchni. Powiedziała mi,
że nie pójdzie do szkoły. "Nie, bo nie". A potem krzyczała, wrzeszczała:
"Dlaczego mi zabierasz telefon? Oddawaj!". To było przerażające.
Najgorsze były jej oczy. Takie obojętne, obce. Nie poznawałam jej. Ja
nawet nie wiem, jak to określić. Histeria? Opętanie? Kiedy na nią
patrzyłam, to jakby nie była moją Zosią. Dała jej pani ten telefon?
Nie. Zaczęła grozić, że w takim razie ucieknie z domu. Usiłowałam ją
jakoś uspokoić. A ona złapała nóż, który leżał na kuchennym blacie. Ja
wtedy naprawdę nie wiedziałam, co się stanie. Czy ona pójdzie z tym
nożem w moją stronę? Czy zrobi coś sobie? Zaczęłam krzyczeć. Kiedy
starsza córka, Wiktoria, usłyszała mnie, przybiegła do kuchni. Zobaczyła
nas i zaczęła płakać. Bała się i o mnie, i o Zosię. Zadzwoniła na
policję. Przyjechało dwóch młodych funkcjonariuszy. Powiedzieli, że
pierwszy raz są na takiej interwencji i nigdy nie widzieli dziecka w
takim stanie, w jakim była Zosia.
Co robiła, kiedy przyszli policjanci? Ciągle stała w kuchni z tym nożem?
Nie. Przestraszyła się i schowała pod łóżko. Ale potem wyszła.
Przyznała się policjantom, że złapała za nóż. Ale nie była w stanie
wytłumaczyć dlaczego. Nie potrafiła też powiedzieć, co zamierzała z nim
zrobić. Dlatego policjanci wezwali pogotowie, które zabrało ją do
szpitala psychiatrycznego do Warty. Oczywiście pojechałam z nią. Ale w
szpitalu powiedzieli, że jej nie przyjmą, bo przyjmują dzieci od 13.
roku życia. Odesłali nas do domu ze skierowaniem do innego szpitala.
Psychiatrycznego?
Tak. Więc zaczęłam dzwonić. Do Poznania i Gniezna. Ale nigdzie nie chcieli jej przyjąć.
Dlaczego?
Mówili, że nie ma miejsc. Mają takie przepełnienie, że dzieci śpią na
dostawkach! Tydzień później usłyszałam w telewizji, że w całym kraju tak
jest. Że tak zatłoczone są szpitale psychiatryczne dla dzieci.
Przez media przetoczyła się wtedy fala informacji o samobójstwach wśród
dzieci i nastolatków, którzy nie otrzymują fachowej pomocy. Pani była
zdeterminowana, żeby Zosię umieścić w szpitalu?
Tak. I ona wtedy też tego chciała.
Chciała pójść do szpitala? Dlaczego?
Może się przestraszyła po tej sytuacji z nożem? Z policją? Nie wiem. W
każdym razie wtedy, w grudniu, w szpitalach nie było miejsc. Zbliżało
się Boże Narodzenie. Na święta pojechała do dziadków. Uznałam, że po tym
wszystkim dobrze jej zrobi, jak pobędzie z nimi. Że i ona, i ja
złapiemy trochę oddechu. Wcześniej dwukrotnie byłam z Zosią u
psychiatry, wydawała się uspokojona.
Wyjazd do dziadków okazał
się fatalnym pomysłem. Prosiłam ich, błagałam: "Pod żadnym pozorem nie
dawajcie jej telefonu. Ona ma kategoryczny zakaz od psychiatry! To dla
niej niebezpieczne". Ale dziadkowie nie potraktowali sprawy poważne.
Zosia całe święta spędziła w Internecie. Po powrocie do domu wszystko
wróciło ze zdwojoną siłą: znowu były krzyki, awantury. Znowu
oświadczyła, że nie będzie chodziła do szkoły. Styczeń był straszny.
Wtedy już nie miałam żadnych wątpliwości, że bez szpitala sobie z tym
wszystkim nie poradzimy. Znów zaczęłam wydzwaniać, szukać miejsca. 7
lutego usłyszałam w końcu: "Proszę przyjeżdżać. Jest miejsce dla córki".
W którym szpitalu?
W Gnieźnie. 130 km od naszego domu. Tego samego dnia wsiadłyśmy do
pociągu i pojechałyśmy. Zosia płakała. Im było bliżej, tym mocniej.
Przytulała się i prosiła: "Mamo, ja nie chcę tam zostać". A ja mówiłam:
"Wszystko będzie dobrze, będziesz tam miała koleżanki". Ale na miejscu
ja też zaczęłam płakać. "Po co ja to robię? Własne dziecko zamykam w
szpitalu?", myślałam. W najczarniejszych snach nie przeżyłam czegoś
takiego! Czułam się tak, jakbym była najgorszą matką na świecie. (pani
Agnieszka zaczyna płakać) Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że będę
musiała własne dziecko wywieźć do szpitala psychiatrycznego. Żadna matka
sobie tego nie wyobraża. Ale ja nie miałam wyjścia.
Czego się pani najbardziej bała?
U nas jest trakcja kolejowa. Teraz jest modernizacja, więc jest
zamknięta. Ale bałam się, że jak otworzą. To ona sobie coś zrobi.
Przecież już wcześniej usiłowała wyskoczyć z okna.
Zostawiła pani córkę w szpitalu?
Zostawiłam. Następnego dnia miałam rozmowę z panią psychiatrą. Powiedziała, że bardzo dobrze zrobiłam.
Uważa pani, że gdyby nie telefon, komputer, Internet - to wszystko nigdy by się nie wydarzyło?
Tak. W tym samym czasie przyszło też do domu pismo z sądu. Trafiła
do nich notatka od policji wezwanej przez Wiktorię na interwencję. Zosia
będzie miała teraz sprawę o demoralizację. Jeden wielki koszmar.
Jak długo Zosia była w szpitalu?
Od 7 lutego do 9 marca. Miesiąc. Lekarze pozwolili mi ją odwiedzić
tylko dwa razy. Pani ordynator powiedziała, że chcą ją "poobserwować"
samą. To było wszystko takie trudne. Kiedy odwiedziłam Zosię pierwszy
raz, zrobiła mi awanturę. "Po co w ogóle przyjechałaś?".
Jak wyglądał szpital?
Na jednym poziomie były dzieci młodsze: do 14. roku życia. Na drugim te
od 15 do 18 lat. Najmłodsze dziecko, jakie tam spotkałam, to był
siedmioletni chłopiec. Taki malutki. Coś strasznego.
Zosia
mówiła, że co jakiś czas jest kontrola. Personel sprawdzał, czy dzieci
się nie tną. Moja córka tego nie robiła. Ale inne dziewczyny się cięły.
Dostawały wtedy zastrzyki uspokajające. Czytałam w szpitalnym
regulaminie, że za takie zachowania były kary: zakaz odwiedzin albo
oglądania telewizji. To mi przypominało więzienie. Ale z drugiej strony -
ten szpital był też trochę jak szkoła. Bo byli wychowawcy.
Z jakiego powodu trafiły tam inne dzieci? Uzależnionych od Internetu było więcej?
Nie wiem. Mnie to przerażało. Na przykład kiedy patrzyłam na taką jedną
dziewczynkę: była spokojniutka, chodziła dosłownie jak żółw. Ciągle
była na lekach. To wyglądało strasznie. Drugiej dziewczynki bała się
Zosia. Bo tamta siedziała w pasach, w sali zamykanej od zewnątrz. Nie
wiem, co jej było.
Zapewne lekarze uznali, że zagraża swojemu życiu.
Kiedy Zosia była przyjmowana na oddział, pielęgniarki wszystko
sprawdziły: każde ubranie, każdą skarpetkę! Nawet zdekompletowały jej
książkę do angielskiego. Tam była płyta do nauki na CD. Kazały mi ją
zabrać, bo dzieci nie mogą mieć przy sobie nic ostrego. Dostają
wyłącznie plastikowe sztućce. "Tu są różne dzieci, nie możemy niczego
zlekceważyć" - powiedziały. Od Wiktorii Zosia dostała ramkę z ich
wspólnym zdjęciem. Ale ją też musiałam zabrać. Bo w tej ramce było
szkło.
Jak Zosia zniosła pobyt w szpitalu?
Pani ordynator powiedziała, że nie sprawiała problemów. Dostała leki na uspokojenie. Podobno była po nich bardzo grzeczna.
Ciągle dostaje leki?
Tak. Dwa na stałe: uspokajający i nasenny. I hydroksyzynę doraźnie. Na
wypadek ataków histerii. Zanim ją stamtąd zabrałam, miałam rozmowę z
panią psycholog. Powiedziała: "Teraz będzie najtrudniej. Proszę spędzać z
Zosią czas, wymyślać różne zajęcia, ale absolutnie nie dawać jej
telefonu. Pod żadnym pozorem. Zero".
Odwyk, po prostu.
Odwyk. Tak mi powiedziała pani psychiatra. Że to dokładnie tak, jakby
była alkoholiczką. Że to takie samo uzależnienie. Dlatego trzeba
radykalnie odstawić telefon, komputer. Wszystko.
Kiedy
wychodziłyśmy ze szpitala, córka chciała lekarzowi, który dawał wypis,
powiedzieć: "Do widzenia". A on na to: "Nie. Nie do widzenia. Słyszysz,
Zocha? Nie do widzenia. Masz tu nie wracać".
Pani ciągle płacze. Męczy panią ta rozmowa.
Przeczytam pani wypis Zosi ze szpitala: "Dalsze leczenie w poradni,
udział w zajęciach w świetlicy socjoterapeutycznej i indywidualna
ścieżka edukacyjna".
Zosia uczy się w domu?
Nie. Uczy się w
szkole. Część zajęć ma normalnie, ze swoją klasą, a część
indywidualnie. Sama z nauczycielem. Ona zupełnie nie potrafi się uczyć.
Ma problemy ze skupieniem się choć na chwilę. Z zapamiętywaniem.
Uważa pani, że to wszystko następstwa uzależnienia od Internetu?
Oczywiście! Przecież wcześniej była mądrym, bystrym dzieckiem!
Zosia ma teraz terapię?
Chodzi do świetlicy socjoterapeutycznej, tak jak kazali w szpitalu. Ale dodatkowo szukam też psychologa i psychiatry.
Co z Internetem? Udaje się pani ją od tego totalnie odciąć?
Jest ciężko. Zdarza się, że ona płacze, rozpaczliwie prosi. A ostatnio,
kilka dni temu, znowu wpadła w histerię. Dałam jej wtedy dodatkowe
lekarstwo i trochę się uspokoiła. Jak Zosia funkcjonuje poza domem? Czy przez to wszystko straciła kontakt z rówieśnikami? Wyizolowała się?
Nie. Ciągle jest towarzyska, na szczęście. W szpitalu też dobrze się czuła dzięki temu, że się zaprzyjaźniła z dziećmi.
Czy pani córka zdaje sobie sprawę, co się z nią stało? Rozumie, jak wielki to jest problem?
Myślę, że nie. Jest ciągle małym dzieckiem. Jeszcze nie wie, co to jest
uzależnienie. To ja wiem, jak długa i trudna droga przed nami. Teraz, w
tym okresie odstawiennym - bo to jest jak z alkoholem - staram się
zajmować jej uwagę innymi rzeczami: dużo rozmawiamy, bawimy się,
wygłupiamy. Chodzi na zajęcia do świetlicy. Robię wszystko, żeby tylko
nie wracała myślami do Internetu.
Jak zachowali się nauczyciele? Wiedzieli o jej hospitalizacji?
Oczywiście. Przecież przyniosłam dokumenty ze szpitala, zwolnienie za
te dni. Kiedy Zosia była w szpitalu, rozmawiałam z jej wychowawczynią.
Zaproponowałam, że może jej koleżanki i koledzy z klasy zrobią dla niej
laurki. Pomyślałam, że ją to ucieszy, kiedy je zawiozę do szpitala.
Przykro mi potem było, bo dostałam tylko dwie kartki. (płacz) Dziecko ma
taki straszny problem, jest w takim szpitalu i tylko dwie laurki od
kolegów?. Miałam nadzieję, że napisze do niej cała klasa. Byłam bardzo
zawiedziona. Przecież to bardzo poważna choroba. Ale wcale nie jest tak
traktowana. W jednej szkole w naszej okolicy uczniowie mają kategoryczny
zakaz korzystania z telefonów. W tej, do której chodzi moja córka,
takiego zakazu nie ma. Pytałam panią dyrektor dlaczego. Stwierdziła, że
rada rodziców chce, żeby dzieci miały w szkole telefony. I koniec. Co
mam zrobić? Świata nie uratuję. Ale na internetowym forum napisałam apel
do innych rodziców, żeby uważali na swoje dzieci.
Co pani napisała?
Opisałam ze szczegółami, co się działo z Zosią. A na końcu napisałam:
"Dziewczyny, naprawdę obserwujcie swoje dzieci i reagujcie jak
najszybciej". I prosiłam, żeby mnie nie hejtować.
Mam wrażenie, że pani sama ma do siebie ogromne pretensje.
Zareagowałam zbyt późno. Ale skąd mogłam wiedzieć, że to aż tak się
skończy? Wszyscy używają Internetu. To tak jak z piciem. Trudno
wychwycić moment, w którym się robi niebezpiecznie.
Proszę już nie płakać.
Ja to wszystko strasznie przeżywam! Jest mi tak ciężko. A ludzie
tego nie rozumieją. Kiedy powiedziałam dziadkom Zosi, że ona jest w
szpitalu, że jest uzależniona, oni zaczęli mi grozić! Że mi odbiorą
prawa rodzicielskie. "Co to za matka, która dziecko do psychiatryka
zawozi?!" - krzyczeli na mnie. A przecież jej dziadek sam jest
uzależniony od alkoholu. I nie rozumie, że ja to zrobiłam, żeby dziecko
ratować? Mam nadzieję, że któregoś dnia zrozumie to Zosia.
Ciągle się pani o nią boi?
Boję się. Boję się, czy w ogóle zda do następnej klasy. Boję się sprawy
w sądzie. Mamy asystenta rodziny i kuratora. Nigdy wcześniej o czymś
takim nie było mowy. A najbardziej się boję, że jeszcze kiedyś Zosia
będzie musiała wrócić do szpitala. Przecież to jest jeszcze dziecko.
Małe dziecko. Za dwa miesiące idzie do pierwszej komunii!
A jak Zosia teraz funkcjonuje? Jak się czuje?
Teraz akurat dobrze, spokojnie. Ta komunia ją cieszy, zajmuje jej myśli.
Jakie były reakcje na pani post w grupie dla rodziców?
Pozytywne. Matki mi dziękowały. Pisały, że otworzyłam im oczy. Niech
pani sama się przyjrzy dzieciakom dookoła: one wszystkie siedzą z
telefonami i nie widzą poza nimi świata! To jest droga donikąd! Ja to
wiem najlepiej. Dlatego do pani napisałam. Bo chcę, żeby ludzie zaczęli
zwracać uwagę na zagrożenie. Wiem, że jest wygodnie dać dziecku laptop,
tablet albo smartfon i jest spokój. Dziecko grzeczne, nic nie chce,
jakby go nie było. I nawet nie zauważamy, że za chwilę może dojść do
tragedii. Ja ciągle nie mam w oknach klamek! Ani w tych drzwiach od
balkonu. Nie wiem, co się może zdarzyć z moją córką. Teraz zajmuje ją
komunia. Ale co będzie potem? To wszystko jest takie bolesne.
Wie
pani, ostatnio poszłam zapisać synka do przedszkola. Od wychowawczyni
usłyszałam, że mają tam takiego maluszka - trzylatka, który od piątej
rano siedzi w telefonie. I jest przerażony, kiedy tata czy babcia go od
tego telefonu odciągają. Dlatego mój synek nie ma dostępu do Internetu.
Drugi raz nie popełnię tego samego błędu. Bajki może sobie oglądać w
telewizji.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś do końca nasz artykuł.
Uzależnienie od internetu w niczym nie różni się od uzależnienia od alkoholu, narkotyków czy papierosów
- Anna Kalita
*absolwentka politologii na Uniwersytecie Wrocławskim, dziennikarka.
Siedzę i myślę ile to jest tych nieszczęśliwych dzieci i dorosłych na tym świecie?
Pozdrawiam.
czwartek, 16 stycznia 2020
Subskrybuj:
Posty (Atom)